Zapraszam do lektury artykułu, który ukazał się 14 września w „Rzeczpospolitej”. Jest to kolejny (link do poprzedniego) felieton z cyklu zawierającego moje refleksje na temat etyki leczenia i prowadzenia psychoterapii, a w szczególności dochowania wierności zasadzie primum non nocere.
Po pierwsze, nie szkodzić – jedna z najbardziej bezwarunkowo akceptowanych zasad, które studentom medycyny wbija się do głów od pierwszych zajęć, jest tak wszechobecna, że przyjęło się ją traktować jako część przysięgi Hipokratesa, choć nigdy nią nie była.
Kiedy zastanowić się nad nią głębiej, okazuje się nie tylko nieludzko trudna do realizacji, ale i w pewien sposób okrutna. Oto lekarz, psychoterapeuta, fizjoterapeuta czy ratownik medyczny stają przed cierpiącą osobą wymagającą pomocy, czasami natychmiastowej, i zanim jej udzielą, muszą wziąć pod uwagę wszelkie okoliczności, uwzględnić całą swoją wiedzę, aby mieć całkowitą pewność, że nie zaszkodzą. A jeśli się zawahają? Jeśli nie mają całkowitej pewności? Czy powinni się powstrzymać od działania? Zasada mówi twardo: tak. Nieczynienie szkody ma pierwszeństwo przed czynieniem czegoś, co choć może pomóc, niesie ze sobą zbyt duże ryzyko szkody. Czasem więc powinniśmy powstrzymać się od udzielenia pomocy cierpiącemu człowiekowi. W myśl zasady „primum non nocere” niedziałanie jest lepsze od działania pochopnego, niepewnego.
A jednak, kiedy przyjrzeć się praktykom medycznym, okazuje się, że w miejsce tej naczelnej zasady wkracza inna, przeciwna do niej: „melius anceps remedium quam nullum” – lepsze niepewne lekarstwo niż żadne. Niosący pomoc wolą zrobić cokolwiek niż nic. A nuż przyniesie to ulgę w cierpieniu?
Drogi Panie Profesorze, co „się studentom wbija, to się doktorom wybija” i czy się to komu podoba czy nie – tak było jest i będzie…
Jest stosunkowo mało zainteresowania „poprawnością naukową”, dystrybutorzy leków, sprzętu i „metod” sponsorują lojalność a nie niezależność…
Bardzo się cieszę, że jest Pan osobiście zaangażowany w krucjacie przeciwko kłamstwu, ale w obecnej „post-modernistycznej” modzie na argumenty „naukawe” trudno spodziewać się sukcesów bez reakcji i polemiki…
Trzymam kciuki.
A czy te przypadki „przechodzonych” terapii kończą się w jakimś momencie dobrze? Czy w końcu ludzie trafiają na odpowiednią terapię, lub odpowiedniego terapeutę i ich problemy się rozwiązują, lub stan poprawia na tyle, że kończą terapię?
Różnie, zawsze jednak wiążą się z wysokim kosztem.
To na pewno, ale chodzi mi o coś konkretnego. Zasłyszałem taki żart.
-Ilu potrzeba terapeutów do wkręcenia żarówki?
– Jednego. Pod warunkiem że żarówka będzie gotowa dać się wkręcić.
Chodzi oczywiście o tą słynną prawdę, że pacjent terapeuty musi być gotowy na zmianę, być gotowy na terapię. No i ciekawi mnie jak pod tym względem wyglądają owe przypadki. Czy ci ludzie rzeczywiście mają takie wewnętrzne przekonanie, że dopiero po jakimś czasie dojrzeli do zmiany, więc wcześniejsze terapie były nieskuteczne. Czy ponosząc porażki wyciągali pewne wnioski, rozstawali się może z naiwną wizją terapii i dopiero wtedy zaczynali właściwą pracę terapeutyczną itd….
Czy jednak po prostu terapie były źle prowadzone, może błędne terapie były stosowane itd…
A skąd pomysl łączenia ” (nie)dojrzałości pacjenta do zmiany” z błędami w terapii czy jej skutecznoscia dla tegoż pacjenta ? Spytam kolokwialnie: co ma piernik do wiatraka? I odpowiem równie kolokwialnie – jeśli jestem, załóżmy nawet „niedojrzały do terapii ” (cokolwiek by to znaczylo) czy to oznacza, że psychoterapeuta ma prawo odstawiać jakis cyrk w tej terapii?
Panie Tomaszu, czy mógłbym poprosić o Pana kontakt mailowy? chciałbym podzielić się z Panem moimi doświadczeniami z psychoterapeutami, którzy mi bardzo zaszkodzili. Także jeśli byłby Pan zainteresowany, to bardzo proszę o kontakt, naprawdę mam o czym opowiadać 😉
To ja opiszę swoje doświadczenie z „psychoterapii”. Poszłam do dobrego terapeuty pana Jacka.M ( zostałam bardzo poraniona i nikogo to nie obchodzi, zwłaszcza pana J.M). Słyszałam, że pomógł kilku osobom, nie ma żadnych opinii w internecie, ale ludzie mówili, że komuś tam pomógł). Zatem się pytam dlaczego innym pomógł a mnie tak poranił i potraktował? Od 8 miesięcy nie mogę sobie z tym poradzić. Stwierdził, po 5 miesiącach, że jestem niewarta terapii z nim. Odrzucił mnie, ja się bardzo zaangażowałam i zaufałam mu a on po prostu zerwał ze mną terapię, mógł chociaż wytłumaczyć o co chodzi. Rana wciąż żywa. Cierpię borderline zatem odrzucenie przeżywam bardzo mocno i jestem trudnym pacjentem.Nie mogę zrozumieć do dzisiaj. Walczył ze mną na terapii, podnosił poprzeczkę tak wysoko a ja nie mogłam jej dosięgnąć. Nie interesowało go co czuję, jak się czuję, że nie mogę poradzić sobie „tu i teraz” chciał grzebać w dzieciństwie. Kasował za to 100 zł za godzinę. Zarzekał się, że wie jak leczyć borderline a w konsekwencji rozwalił mnie doszczętnie i tak zostawił. Jak mgr może bawić się w lekarza brać za to 100 zł a potem nikt za nic nie odpowiada jak źle pójdzie tylko zaburzona osoba za to płaci swoim zdrowiem i życiem. Człowiek w desperacji szuka różnych rozwiązań. Zaufa, przywiąże się, uwierzy a zostanie rozwalony i pozostawiony samemu sobie. Tak, gdy wchodzisz do gabinetu psychoterapeuty wchodzisz na własną odpowiedzialność i ze wszystkim co tam się wydarzy będziesz musiał radzić sobie sam.
Do Kinga: Zapraszam do napisania na naduzycia.psychoterapii@gmail.com
W treści maila proszę opisać historię i zawrzeć konkretne informacje co się wydarzyło.
Jeśli będą podstawy będzie można próbować sprawę wyjaśniać formalnie.
a co to takiego te nadużycia w psychoterapii? Zbieracie historie czy coś wiecej?
„nadużyciapsychoterapii” nie „nadużycia w psychoterapii” – wyżej występuje ten drugi nick, który nie ma związku ze mną.
Jest to pomoc edukacyjno-interwencyjno-merytoryczna dla klientow/pacjentów psychoterapii zgłaszających pokrzywdzenie w niej. Obejmuje rozpoznanie sprawy w zakresie wywiadu i posiadanej dokumentacji, wsparcie na drodze formalnej pism i instytucji, w niektórych wypadkach wsparcie w postaci reprezentacji w organach.
Obejmuje też działania medialne i prawne.